Legenda o Stanisławie Wodzickim

Legenda o Stanisławie Wodzickim, który nauczył mieszkańców Niedźwiedzia okazywać dobroć.

Opowiem wam o miejscu, owianym tajemniczą i piękną legendą. Ale zacznijmy od początku...

W małej wiosce niedaleko Słomnik, noszącej nazwę Niedźwiedź, żyli- jak wszędzie- zwykli ludzie. Już Jan Długosz w swoich kronikach wspominał o Niedźwiedziu, jednak nie podał nigdy szczegółowego opisu tego miejsca. Osada ta w XIV w. była własnością potomków kasztelana krakowskiego Sułka z Niedźwiedzia, który był założycielem rodu Szafrańców herbu Topór. Po rodzie Toporczyków Niedźwiedź przeszedł na własność rodu Stadnickich herbu Szreniawa, a potem trafił w ręce Czartoryskich. Od nich nabył go Marcin Ścibol Chyliński, a po nim odziedziczyła te dobra Marianna ze Złotnickich Małachowska.

W XVIII w. Niedźwiedź został przejęty przez hrabię Stanisława Wodzickiego herbu Leliwa. Nowy właściciel był znakomitym botanikiem i ogrodnikiem. Kupił Niedźwiedź, by tam wybudować piękny dwór w stylu klasycystycznym. I tutaj właśnie rozpoczyna się moja opowieść…

Był rok 1808, więc zdarzyło się to dość dawno. Stanisław Wodzicki nie był do końca pewien, czy dobrze zrobił, że kupił te dobra. Miał jakieś dziwne przeczucia, tylko nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co go tutaj w ogóle sprowadziło. Jednak wkrótce zapomniał o swoim niepokoju. Zbudował piękny pałac, wprowadził się tam od razu.

Mieszkał kilka już lat, lecz jakoś ciągle nieswojo się tam czuł. Pewnej nocy zdarzyło się coś bardzo dziwnego. Było już późno, kiedy hrabia został wybity ze snu przez jakieś niezwykłe odgłosy, dochodzące z piwnicy. Natychmiast poderwał się i zszedł do podziemi, by sprawdzić, co się stało. Głosy nie ustawały, wydawało mu się, jakby ktoś krzyczał, jakby jakieś dziecko płakało... Kiedy znalazł się w piwnicy, głosy ucichły. Rozejrzał się dokoła, niczego jednak nie ujrzał. Prawie niczego; spostrzegł bowiem, że w jednej ze ścian jest jakiś otwór; co prawda niewielki, ale jest. Wodzicki stwierdził, że sprawdzi to dnia następnego, wrócił więc do sypialni i zasnął twardym snem. Nic go już tej nocy nie obudziło.

Następnego dnia z samego rana ruszył, aby obejrzeć piwnicę. Zszedł do podziemi i od razu ogarnął go dziwny niepokój. Spojrzał w miejsce, gdzie uprzednio widział ową szczelinę, ale, ku jego zdziwieniu, niczego tam nie było. Sądząc, że może otwór znajduje się w innym miejscu, po kolei sprawdził wszystkie ściany. W żadnej z nich nie było ani szczelinki, wszystko było w jak najlepszym porządku. Tylko na ziemi zobaczył mały zwitek papieru. Podniósł go i przeczytał: Twoja ziemska wędrówka dobiega końca. Niedługo już znajdziesz się po drugiej stronie. Ale daję Ci jeszcze trochę czasu, wykorzystaj go dobrze. Tej nocy Stanisław Wodzicki już nie zasnął, myślał tylko o tym, kiedy to przyjdzie mu umrzeć. Na początku sądził, że to może był tylko zwyczajny sen, a jemu wydaje się, że to jawa. Postanowił o wszystkim opowiedzieć swojej żonie Annie, by dowiedzieć się, co ona o tym sądzi.

Hrabina Anna opowieścią męża była bardzo zdziwiona, ale i sama też o czymś mu opowiedziała. Otóż miała niezwykły sen. Śniło jej się, że przed ich dworem z głębiny drzew wyszedł nagle… niedźwiedź, trzymający w pysku małe zawiniątko, z którego wydobywał się cichy głosik płaczącego dziecka. Zwierzę położyło dziecko przed nią i odeszło.

- To rzeczywiście bardzo dziwne – powiedział hrabia.

Minął dzień, nastała noc, nie wydarzyło się nic, wszystko było w jak najlepszym porządku. Stanisław Wodzicki miał wrażenie, że nie było się czym martwić. Kiedy jednak wychodził do ogrodu, zobaczył przed wejściem małą dziewczynkę. Wyglądała na bardzo głodną, więc zaprowadził ją do kuchni i dał jej się posilić. Potem, kiedy już dziecko odeszło, długo patrzył za drobną sylwetką. A wieczorem wyszedł ze swojego wspaniałego pałacu, przekroczył bramy ogrodu i przeszedł się po okolicy. To, co zobaczył, wprawiło go w melancholię: tyle wokół nędzy i cierpienia, tyle ludzkiej niedoli, a przy tym jeden nie pomoże drugiemu, choćby nawet miał na tyle, że mógłby i pół wsi obdzielić. A przecież i on sam w dostatki opływa!

Hrabia zasmucił się, że przez tak długi czas nie zwracał uwagi na to, co się dzieje w Niedźwiedziu. Mieszkał tam już lat kilkanaście i nigdy nie pomyślał, że nie jest tu sam... Wróciwszy do dworu, powiedział o wszystkim żonie i starszym dzieciom, prosząc je równocześnie, aby pomagali ludziom zmienić się na lepsze, by nie patrzyli na ludzką krzywdę obojętnie. Aby nauczyli się bezinteresownie pomagać.

W nocy znów usłyszał krzyki, zszedł do podziemi, ujrzał szparę w ścianie, w której dostrzegł zwój papieru. Wyciągnął go, rozwinął i przeczytał: Już czas na Ciebie. Wykorzystałeś go. A teraz pozwól, że pójdziemy razem… Ujrzał przed swoimi oczyma pięknego anioła, ten wziął go za rękę i poprowadził za sobą…

Hrabia zmarł w ciężkiej chorobie. Jednak pamięć o nim pozostała. Choć ogród już nie istnieje, został pałac, a sam Wodzicki nadal we dworze żyje. Mówi: Nauczcie się pomagać innym bezinteresownie. Słowa Stanisława Wodzickiego w Niedźwiedziu wciąż są ważne dla każdego mieszkańca.

I to już koniec mojej opowieści…