Konkurs ZNAK-u

 

Felieton wart 110 książek

 

Nagrodę w postaci 100 książek dla Miejskiej Biblioteki Publicznej w Słomnikach i 10 książek dla zwyciężczyni konkursu Pani Anny Wójcik ufundowało Wydawnictwo ZNAK.

Konkurs polegał na napisaniu felietonu pod hasłem „Marzenia potrafią się spełniać w najmniej oczekiwany sposób”, inspirowanego książką „Dama w opałach”.

Celem konkursu było wyłonienie przez Jury  jednej najciekawszej pracy  oraz nagrodzenie jej autora i biblioteki, z którą współpracował Zwycięzca  książkami z oferty Wydawnictwa ZNAK.

Rozstrzygnięcie konkursu nastąpiło w pierwszych dniach września i było radosną niespodzianką tak dla Anny Wójcik jak i dyrektora MBP w Słomnikach.

Wybrane niezwłocznie książki dotarły już do biblioteki znacznie wzbogacając księgozbiór. 100 nowości wydawniczych „z  górnej półki” o wartości rynkowej ok. 3,5 tysiąca złotych zadowoli zapewne gusta wielu czytelników.

Anna Wójcik ukończyła polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, a od 2003 roku pracuje w Zespole Szkół Ogólnokształcących w Słomnikach. Od dzieciństwa pisze poezje i ma już   dość znaczny dorobek artystyczny, w związku z tym w marcu tego roku biblioteka miejska zorganizowała wieczór poezji poświęcony jej twórczości.

                                                                                                                                 M. J.

 

 

„Marzenia potrafią się spełniać

w najmniej oczekiwany sposób”

 

Na szczęście te czasy dawno już minęły. Stwierdzamy dumnie: mamy to już za sobą. Czytając choćby książkę Dama w opałach  Karen Doornebos, gdzie życie kobiet w XIX w. zostało nieźle przybliżone, wzdychamy z wyższością: jak one tak mogły? – bez prysznica, w gorsetach, w zakazach, nakazach, konwenansach. Nie, nie i jeszcze raz nie!!! My jesteśmy kobiety wyzwolone. Samozaparcie naszych poprzedniczek, trud, pot i łzy – oto, co płynie w naszych żyłach! Nosimy spodnie (często lepiej niż mężczyźni), palimy papierosy, pijemy piwko, boksujemy i gramy w nogę, a do tego, jeśli trzeba, prezesujemy wielkim firmom. Nasz los nie jest już uzależniony od zaproszenia na taki czy inny bal, gdzie na gwałt należało złapać męża, bo druga taka okazja mogła się nie trafić. O nie, teraz to my rozdajemy karty: wybieramy sobie imprezy, ciuchy, samochody i facetów. Nie oczekujemy, ale działamy. Wywalczyłyśmy sobie przecież „szacunek” i „równouprawnienie”…

Kiedy obarczona ciężkimi torbami z trudem wciskam kod domofonu i mocuję się otwierając drzwi biodrem, a sąsiad z góry z perfidią korzysta z okazji: Dzień dobry, miło z pani strony i czmycha lekkim krokiem w górę, to oprócz oczywistych inwektyw pod jego adresem, cisną mi się na usta inwektywy dotyczące równouprawnienia. Ładne mi równouprawnienie: siaty dźwigaj, drzwi ci nikt nie otworzy, nie przepuści, zrobić musisz to wszystko, co zawsze kobiety robić musiały, a do tego jeszcze iść do pracy. No nie, przepraszam, możesz sobie jeszcze zagłosować tajnie na jakiegoś polityka – w większości jednak faceta. Niezły bilans jak na ten trud, pot i łzy…

- To czego wy właściwie chcecie ! – krzyczy mój mąż, kiedy po serii pretensji, że chcę nie „bylejakiego” faceta, ale takiego, który mię będzie nosił na rękach, obdarowywał biżuterią, kwiatami, wygłaszam mu referat na temat męskiego szowinizmu, gdy on przełącza sobie bezceremonialnie telewizor na mecz.

No właśnie, czego my właściwie chcemy? Nie da się jednocześnie zjeść ciastko i mieć ciastko, być delikatną kobietką mdlejącą w ramionach mężczyzny i jednocześnie podnosić większe od niego ciężary i wydawać polecenia służbowe jako szef, ale my tak właśnie chcemy.

W świecie przyrody to samce ptaków są jaskrawo upierzone, to lwy mają imponujące grzywy, a jelenie ogromne rogi, a wszystko po to, aby przypodobać się partnerce. Kobiety wyzwolone pozbawiły swoich samców piórek, (bo czym tu zaimponować takiej wyzwolonej), zagłaskały, udomowiły, a potem patrzą na takiego biedaka wzdychając: gdzie te chłopy? Biedne chłopy, pogubiły się w tym całym feminizmie i już nie dziwi, czemu niektórzy z nich stracili swoją tożsamość i robią sobie makijaż i malują paznokcie.

Agresywną feministką nie jestem, ale antyfeministką również, bo to by oznaczało walkę z własną naturą. Jestem - ot zwykłą kobietą, jakich dzisiaj chyba najwięcej; kobietą, która wpasowała się w narzucony model kobiecości XXI w. i nawet jeśli jej coś nie pasuje, to chociaż ma prawo głosu, wolność ect.ect., to zwyczajnie pada na nos i nie ma czasu na upajanie się owym wyzwoleniem.

Do Księżniczki na ziarnku grochu mi daleko, o Kopciuszku nie mówiąc. Zajmowanie się czekaniem na księcia z bajki jest mi obce. Bohaterka Damy w opałach Chloe przeniosła się w swoją wymarzoną epokę regencji i okazało się, że nie daje rady. Nie chodziło nawet o to, że XIX w. śmierdział i z podstawową higieną było na bakier, ale najbardziej wkurzało ją czekanie na ruch faceta bez możliwości wzięcia spraw w swoje ręce. Te wszystkie wspaniałe suknie też  ją zaczęły wkurzać, bo były niewygodne, nie mówiąc o większości nudnych i bezproduktywnych zajęć.

A jednak mamy odwieczne marzenie, żeby tak przez chwilę być damą, taką księżniczką w pięknej sukni – nieśmiało ukrywającą twarz za wachlarzem, bierną, nieudolną, spłonioną. Tak na trochę, bo na cały etat nie dałybyśmy rady. Nie męczyć się, leżeć i dokładać nadludzkich wysiłków, żeby pachnieć (bez ciepłej bieżącej wody i antypperspirantu – mało realne), to nie dla nas, ale tak na chwilę…

Rzeczywiście momentów „księżniczkowania” w naszym codziennym tyglu zajęć jest tyle, co kot napłakał, ale takie wesele kuzynki… Myślę sobie: można przez jedną noc zamienić się w Kopciuszka. Jest jedno „ale” – Kopciuszkowi zjawiła się dobra wróżka i niedorajdę za jednym dotknięciem czarodziejskiej różyczki zamieniła w cudo. Ja – Kopciuszek XXI w. muszę się zrobić sama na bóstwo, bo służby nie mam, a budżet (jak to powszechnie u polskich Kopciuszków ) – napięty. Więc – zrezygnowana sukienkę kupuję na bazarku, klejnoty dobieram udające szlachetne, torebkę pożyczam od sąsiadki, paznokcie szoruję dobrze szczoteczką, a włosy upinam sama w artystyczny nieład. Mocno postanawiam, że się nie wkurzę i nie zrobię awantury, że muszę wszystkich wyszykować, uprać, uprasować, zapakować prezent, a też miałam męczący tydzień w pracy. Myślę: „mogę, ale nie zrobię, to mi wywalczyły wcześniejsze pokolenia kobiet. Wolno mi, mogę się spocić, mogę się ubrudzić, mogę paść na pysk, a potem wziąć prysznic, umalować paznokcie i robić za damę, wolno mi.” Tak podbudowana, w dobrym humorze, wyciągam w czasie wesela męża na parkiet (mogę, nie muszę czekać na wpis do karnetu !) i tańczę. Potem, póki buty jeszcze nie obtarły do krwi, wyciągam po kolei kuzyna, szwagra i kolegę siostry (dużo młodszego) – mogę, wolno mi, nie muszę przestrzegać konwenansów! A do tego mój mąż, który ostatni raz widział mnie w eleganckiej sukience i tyle wyzwolonych od sukienek i gorsetów kobiet w sukienkach na naszym ślubie chyba, szepcze mi do ucha: Wyglądasz jak księżniczka! I już zapomniałem, że tak dobrze tańczysz!

No i co? Marzenia potrafią się spełniać w najmniej oczekiwany sposób – potrzeba bycia damą, księżniczką, Kopciuszkiem została zaspokojona tanim kosztem, a potem całe szczęście w końcu wesele dobiegło końca i mogłam zrzucić z siebie suknię, buty na obcasie, wziąć prysznic, związać włosy w kucyk i skopać ogródek w starych dżinsach, zamiast szykować się jak w regencji na jakąś proszoną herbatkę. A co, wolno mi, wszak nie żyję w XIX w. i jak chcę, to się mogę zmęczyć jak nie wiem co, a mąż może sobie zrobić bezceremonialnie kawę i mnie też przy okazji.

                                                                                                       Anna Wójcik

 

 

 

You have no rights to post comments